MAŁO, BO MAŁO ALE COŚ TAM NAPISAŁAM..
ZASTANAWIAM SIĘ NAD ZAWIESZENIEM BLOGA. PRZYZNAM SZCZERZE, ŻE DUŻĄ INSPIRACJĘ CZERPAŁAM Z NDiNZ, ALE TO CO WYMYŚLAJĄ SCENARZYŚCI W WĄTKU HaPi NAZYWAM PO PROSTU PRZEGIĘCIEM. DO TEGO DOCHODZI TA SPRAWA Z BUKO I MARYCHĄ.... ŻENADA POLSKICH PORTALI PLOTKARSKICH ITP :)
JEDNAK DZIĘKUJĘ ZA PONAD 11 TYS WEJŚĆ TUTAJ ! *.*
CZYTASZ - KOMENTUJESZ - UDOSTĘPNIASZ
NEXT NIEBAWEM ALBO JAK BĘDZIE DUŻO KOMENTARZY Z WASZEJ STRONY, OO! :)- Zobaczyłem w gazecie ogłoszenie dewelopera, że są apartamenty na sprzedaż. Ucieszyłem się jak dziecko, że akurat na tej samej ulicy co mieszka Lena. Wiem, że zależy wam na jak najmniejszej odległości od siebie, to przyznam szczerze kupiłem je w ciemno. Sami rozmawialiśmy już kilka razy, że potrzeba nam mieszkania większego ze względu na Stasia, Tosie i nasze maleństwo. Nawet pozwoliłem architektom wnętrz urządzić salon i kuchnię. Potrzebowałem rady fachowca, bo bałem się, że sam jakimś dodatkiem zepsuję cały urok naszego mieszkanka, a wiem, że Ty byś nigdy czegoś takiego nie zrobiła. Sypialnie, pokój dla Stasia i Tosi już wymyślałem sam, a realizować pomógł mi Przemek, Michał i Rafał. Przyznam się jeszcze, że dodatki wybierała Lena w międzyczasie jak nie plotkowałyście przez telefon.
Zaśmiałam się będąc w jeszcze większym szoku niż chwilę wcześniej. Wzruszyło mnie to, co powiedział Piotr. Nie chciał popsuć uroku mieszkania i zatrudnił architektów... To było... strasznie słodkie?kochane?urocze? Nie umiałam teraz dobrać słów, by to określić. Mimo, że byliśmy w tym mieszkaniu zaledwie krótką chwilę to wiedziałam, że to jest już nasze miejsce na ziemi. Że to właśnie tu chcę budzić się i zasypiać, chcę robić śniadanie dla całej naszej rodziny i pić z Piotrem poranną kawę. No teraz już będę piła herbatę, wiadomo ! :)
- Błagam Cię Hana powiedz w końcu coś.. - mruknął coraz bardziej zdenerwowany Piotr przestępując już z nogi na nogę.
- Gdzie jest Stasiu? - zapytałam od tak chcąc tylko poczuć się pewniej na gruncie.
- U Leny. Chcesz, to możemy jechać już po niego... - mina mojego męża wyrażała już zawiedzienie, a sam odwrócił się do mnie plecami.
- Zwariowałeś? Jesteśmy tutaj sami, bez dziecka, mamy nowe łóżko w sypialni, a Ty chcesz teraz tak nagle wyjść ? - uśmiechnęłam się łobuzersko przycięgając Piotra do siebie. Nie czekając już na jakikolwiek ruch z jego strony wbiłam się wręcz w jego usta subtelnie obdarzając je pocałunkami. Chwilę póżniej byliśmy już w naszej nowej sypialni zdzierając z siebie ubrania.Moje koronkowe figi wyglądowały gdzieś prawdopodobnie na korytarzu, a bokserki Piotra zaraz obok nich. Po chwilach pieszczot swoich ciał poczułam jak łączymy się w jedność. Niemalże od razu znaleźliśmy wspólny rytm. Nie za szybki, ale też nie za wolny. Nasze jęki rozkoszy roznosiły się chyba po całym naszym mieszkaniu. Zresztą... po co mieliśmy je tłumić w sobie ?! :) W końcu poczułam jak rozdrabniam się na milion drobnych kawałeczków, a Piotr na chwilę nade mną sztywnieje. Ciepło rozlało mnie od środka, a ja już marzyłam o powtórce! Pozwoliłam ukochanemu choć złapać chociaż oddech i z całych sił przewróciłam go na plecy sama siadając na nim okrakiem. Ta noc należała do dłuuuuuugich, ale i przyjemnych ! :)
Ostatecznie poddaliśmy się zmęczeniu około 3 nad ranem. Opadliśmy oboje na łóżko łapiąc w płuca każdą cząsteczkę powietrza. Uśmiechnęłam się szeroko kładąc swoją głowę na tors Piotra.
- Dobrze, że uprzedziłem Lenę o możliwości przedłużenia się naszego oglądania mieszkania. - zaśmiał się wesoło na co ja zareagowałam tak samo.
- Mamy tutaj chociaż coś w lodówce, żebyśmy mogli tutaj zostać do rana? - oparłam swoją twarz na dłoni przykrywając nas kołdrą.
- O to też zadbałem, spokojnie. Lodówka pełna, szafki też uzupełnione naczyniami. A teraz śpij skarbie mój, nie powinnaś tak późno chodzić spać w tym stanie, ale dzisiaj wybaczam, bo oboje zaszaleliśmy. - ucałował mnie czule w usta, a następnie w czoło. W takich momentach było mi przykro innych kobiet, bo to ja zostałam tą szczęściarą, a nie one :D
Chwilę później spaliśmy już w swoich objęciach zmęczeni wieczornymi figlami, ale też szczęśliwi z posiadania siebie.
Z samego rana obudził mnie dzwonek do drzwi. Ktoś był na tyle bezczelny, że cały czas trzymał chyba wciśnięty klawisz do dołu. Przetarłam jeszcze swoje zaspane oczy i od razu nie umknęło mi uwadze, że obok nie leżał Piotr. Pomyślałam, że pewnie poszedł wziąć prysznic. Zresztą... mnie też by się przydał. Jednak zaskoczył mnie dźwięk przekręcanego zamka w drzwiach,a po chwili jakieś piskliwe, kobiece: PIOTRUŚ, POMOŻESZ MI SKRĘCIĆ ŁÓŻKO DO SYPIALNI?! Kto to do cholery jest?!
Łączna liczba wyświetleń
niedziela, 28 września 2014
niedziela, 14 września 2014
Part 35
Dziękuję, za prawie 10 000 wejść ! *.*
nie spodziewałam się tego !!!!!!!!!!!!! <3
w zamian zmieniłam tą część na krótko mówiąc CUKIER *.* DZIĘKUJĘ, DZIĘKUJĘ, DZIĘKUJĘ !
Szybko odgnoiłam od siebie myśl, że ta kobieta może być spokrewniona z Magdą. Zresztą ona nie żyje, a mnie nic nie łączy z tą rodziną poza oczywiście Tosią, dla której jestem machochą, a raczej jak to dziewczynka słodko określa ' lepszą wersją prawdziwej mamy ' :)
Weszłam uśmiechnięta do gabinetu, wcześniej witając się szybkim dzień dobry z dzisiejszymi pacjentkami. Po uruchomieniu komputera jak i ultrasonografu zaprosiłam do siebie pierwszą pacjentkę. Niby była zwykłą kobietą ciężarną, ale prawdę o koszmarze który przeszła niecały rok temu znałam tylko ja, jako już wtedy jej lekarz prowadzący. Ciąża rozwijająca się prawidłowo, koniec 38 tygodnia. Dziecko miało niedowagę, ale nie zapowiadało to żadnej tragedii. Akurat wtedy byłam na jedynym swoim nocnym dyżurze w szpitalu. Nie byłam do tego przekonana, ze względu na to, iż sama byłam już wtedy w ciąży ze Stasiem. Darek nie mógł go wziąć, ponieważ jego żona nienajlepiej się wtedy czuła. W środku nocy otrzymałam telefon od pielęgniarki z izby przyjęć o przywiezieniu kobiety w ciąży i prawdopodobnym obumarciem dziecka. Chwilę póżniej byłam już na izbie i wykonywałam ktg. Niestety diagnoza się potwierdziła. Dziecko zmarło w łonie matki. Później przekazanie tej tragicznej wiadomości i poród.. - oczywiście siłami natury. Przez długi czas śnił mi się on po nocach. Ta rozpacz pacjentki, to blade, nie dające znaku życia ciałko i szok jaki wtedy panował na porodówce. Oczywiście próba reanimacji maluszka została podjęta. Zmieniałyśmy się z położną przez 2 godziny. Dalej gdzieś w środku miałyśmy nadzieję, że prace życiowe powrócą. Niestety nadzieja matką głupich.....
A teraz siedziała naprzeciwko mnie będąc w końcówce 6 miesiąca ciąży. Tak jak wtedy, na świat ma przyjść chłopiec. Dziecko ładnie przybierało na wadze, serduszko pracowało prawidłowo, a sama moja pacjentka była nieco jeszcze zszokowana, że w tak szybkim czasie po porodzie udało jej się zajść w ciążę. Po przepisaniu leków i ustaleniu następnej kontroli na przyszły miesiąc ( niestety już u Darka, nie u mnie ) pożegnałyśmy się i kobieta wyszła.
Pacjentki wchodziły i wychodziły, ale żadna nie miała na nazwisko Soszyńska. Może zrezygnowała? Z tą myślą pożegnałam się jedną z ostatnich pacjentek i czekałam na kolejną. Po usłyszeniu cichego pukania skierowałam swój wzrok na wejście od gabinetu w którym stała wysoka, krótkowłosa szantynka z dość mocnym makijażem i w wyzywającym stroju. Zresztą, jestem tutaj od leczenia, a nie oceniania.
- Dzień dobry. - powiedziała cicho siadając naprzeciwko mnie.
- Dzień dobry, Hana Goldberg. Pani naziwsko?
- Soszyńska.. Marzena Soszyńska.
- Rozumiem. Jest pani moją nową pacjentką, więc nic o Pani wcześniejszym stanie zdrowia nie wiem. Kto był Pani lekarzem, zanim Pani do mnie trafiła? - mimo, iż była moją pacjentką od może 5 minut wydawała się jakaś dziwna. Spokojna,ale jednocześnie zdenerwowana.
- To jest moja pierwsza wizyta ginekologiczna.. - ta kobieta mówiła tak cicho, że gdyby nie to, że na korytarzu był spokój to nie usłyszałabym jej wcale.
- Trochę późno jak na pierwszą wizytę ginekologiczną wykonaną dopiero w 28 roku życia. Proszę usiąść na fotel i przygotować się do badania.
Kobieta zmieszała się moimi słowami, ale posłusznie pozbyła się swojej dolnej części garderoby i zajęła wyznaczone przeze mnie miejsce. Ja tylko umyłam ręce, założyłam rękawiczki i po przygotowaniu dopochwowego ultrasonografu rozpoczęłam badanie. Ewidentnie można było gołym okiem zauważyć, że jest uszkodzona szyjka macicy. Jajniki kobiety również nie były w świetnym stanie. Postanowiłam póki co, nie wspominać o tym.
- Płód rozwija się prawidłowo, na moje oko jest to 5 tydzień. Gratuluję. - uśmiechnęłam się lekko kończąc badanie.
- Przepraszam bardzo jaki płód? O czym Pani do mnie mówi? - pacjentka chyba była nieźle zszokowana, że jest w ciąży.
- Mówię o tym, że nie udało się Pani wykonać prawidłowo aborcji i jest Pani w ciąży. Dziecko rozwija się prawidłowo, a moim zadaniem teraz jest powiadomienie o tym odpowiedniego organu. - widząc zmieniający się wyraz twarzy pacjentki, zaczęłam się bać o samą siebie. Nie wiadomo co mogło się teraz wydarzyć.
- Powiadom o tym policję, a obiecuję, że jeszcze przed świętami, zamiast lepić pierogi i piec makowiec, będziesz musiała zorganizować pogrzeb dla Twojego ukochanego Piotrusia, zdziro!
Tak szybko jak mi zagroziła, tak szybko opuściła mój gabinet. Nie ukrywam, że byłam w niemałym szoku! Bałam się już teraz nie na żarty. Co jeżeli ona będzie chciała naprawdę zrobić coś Piotrowi? A co gorsza jemu i Stasiowi? Cieszyłam się, że ten dyżur dobiega już końca. Marzyłam tylko i wyłącznie o bezpiecznym powrocie do moich facetów. Standardowo poszłam do lekarskiego się przebrać i po złapaniu jeszcze do ręki swojej torebki opuściłam szpital.
Byłam cholernie zaskoczona, że mój pilot od centralnego zamka w aucie nie chce zadziałać. Same najgorsze myśli zaczęły krążyć po mojej głowie. Dopiero w momencie, kiedy wysiadł z niego rozradowany Piotr odetchnęłam z ulgą.
- Co Ty tu robisz? - nie kryłam zaskoczenia całą tą sytuacją.
- Też się ciesze kochanie, że Ciebie widzę. - jak zawsze ironia to Piotra drugie imię. - przyjechałem po Ciebie z naszym synem i zabieramy Ciebie na wycieczkę w pewne miejsce. No chyba, że nie chcesz to wracamy do domu.
- Piotr, wiesz, że nie lubię niespodzianek... - wymamrotałam tylko wsiadając do samochodu od strony pasażera.
Mój mąż uczynił to samo zajmując miejsce kierowcy i po zapięciu pasów ruszyliśmy w drogę. Z początku kierowaliśmy się jak zawsze w stronę naszego mieszkania, później Piotr skręcił w stronę centrum, a po kolejnym skręcie nie wiedziałam już gdzie jestem. Jechaliśmy jakąś uliczką oświetloną latarniami, co kilka metrów mijaliśmy jakieś domy jednorodzinne. Nawet wydawało mi się, że minęliśmy dom Leny. Uradowana faktem, że jedziemy do mojej przyjaciółki odpięłam pas chcąc już otworzyć drzwi.
- Chcesz wysiąść w trakcie jazdy? I w ogóle, gdzie Ty się wybierasz? - zapytał zdezorientowany Piotr zatrzymując samochód.
- No jak to gdzie, do Leny! Jesteś kochany, że nas tu przywiozłeś! Miałam i tak z nią się umówić na kawę! - ucałowałam męża w policzek ciągnąc już za klamkę.
- Ale my nie jedziemy do Leny.. - Piotr cicho wyszeptał pomagając mi zamknąć z powrotem drzwi.
Postanowiłam już sie nie odzywać. Byłam i tak dzisiaj wystarczająco wykończona tym dniem. Najpierw ta pacjentka, a teraz jakaś wycieczka po ulicy, na której mieszka Lena. Po kilku sekundach dojechaliśmy na koniec drogi, gdzie stał nowo wybudowany apartamentowiec. W niektórych oknach paliły już się światła, co oznaczało, że nie jest to pustostan.
- Po co tutaj Nas przywiozłeś? - upss... ciekawość zaczęła mnie zżerać.
- Chodź za mną, a się przekonasz. - rzucił mój mąż uśmiechając się cwaniacko, po czym wysiadł z samochodu, wziął naszego synka na ręce, który przez całą drogę zainteresowany był guziczkami przy swojej kurteczce i ruszył w stronę bloku. Nie mogłam oczywiście być gorsza. Szybko wyrównałam do Piotra i szłam długim korytarzem, a następnie jechałam razem z moimi chłopakami windą dalej nie mając pojęcia o co chodzi. W końcu zatrzymaliśmy się na 5 - przedostatnim piętrze apartamentowca, a konkretniej przed drzwiami z numerem 77.
- Po co tutaj stoimy Piotr? - świetne! mój mąż nawet zignorował moje pytanie, tylko wyciągnął ze swojej kieszeni kurtki pęczek kluczy po czym otworzył drzwi do tego mieszkania. Gestem dłoni pokazał tylko, że jak na dżentelmena przystało mam wejść jako pierwsza. Posłusznie uczyniłam to, o co prosił mnie mój mąż. W mieszkaniu było ciemno, jedynie latarnie dawały jakieś światło do środka. O dziwo w mieszkaniu było ciepło.. Jakby było tutaj włączone ogrzewanie, albo rozpalony kominek! Po chwili Piotr zapalił światło, a moim oczom ukazał się przedpokój wymalowany na biało z eleganckimi czarnymi akcentami.
- Możesz mi powiedzieć co my tutaj robimy? - zapytałam nieco dalej zdezorientowana tym wydarzeniem. Mój mąż dalej nic sobie nie robił z moich słów tylko pociągnął mnie do dużego rozmiaru salonu, gdzie w rogu znajdował się kominek, a na jednej ze ścian był powieszony telewizor plazmowy, potem do kuchni, która była urządzona bardzo nowoczesnie, do łazienki z dużą wanną i prysznicem znajdującym się za oszklonymi drzwiami. A na sam koniec zwiedziliśmy cztery znajdujące się na piętrze tego mieszkania pokoje. Jeden był w kolorze brązu, z łazienką, dużym łóżkiem i ogromną garderobą. Zawsze marzyłam o takiej sypialni.. tylko dla mnie i dla Piotra.. ach ! Kolejne pomieszczenia były mniejsze od tego pierwszego, i miały tylko pomalowane ściany. Jeden na niebieski z dodatkiem beżowych elementów, drugi na różowo z namalowanymi na biało księżniczkami, a trzeci miał puste, białe ściany.
- Dowiem się w końcu co tutaj robimy Piotr?! - cierpliwość moja już się kończyła! Byłam naprawdę zmęczona już po pracy jak i całym tym zwiedzaniem tego mieszkania, choć nie ukrywam - BYŁO PIĘKNE !
- Od teraz tutaj mieszkamy kochanie. - jedno zdanie, które kompletnie wyprowadziło mnie z równowagi jak i racjonalnego myślenia. Stałam w bezruchu opierając się tylko o drzwi do jednego z pokoi i przyglądałam się uważnie Piotrowi.
- Coś Ty powiedział... - wymamrotałam cicho nie odrywając od mojego męża choć na chwilę swojego wzroku.
CZYTASZ - KOMENTUJESZ - UDOSTĘPNIASZ.
nie spodziewałam się tego !!!!!!!!!!!!! <3
w zamian zmieniłam tą część na krótko mówiąc CUKIER *.* DZIĘKUJĘ, DZIĘKUJĘ, DZIĘKUJĘ !
Szybko odgnoiłam od siebie myśl, że ta kobieta może być spokrewniona z Magdą. Zresztą ona nie żyje, a mnie nic nie łączy z tą rodziną poza oczywiście Tosią, dla której jestem machochą, a raczej jak to dziewczynka słodko określa ' lepszą wersją prawdziwej mamy ' :)
Weszłam uśmiechnięta do gabinetu, wcześniej witając się szybkim dzień dobry z dzisiejszymi pacjentkami. Po uruchomieniu komputera jak i ultrasonografu zaprosiłam do siebie pierwszą pacjentkę. Niby była zwykłą kobietą ciężarną, ale prawdę o koszmarze który przeszła niecały rok temu znałam tylko ja, jako już wtedy jej lekarz prowadzący. Ciąża rozwijająca się prawidłowo, koniec 38 tygodnia. Dziecko miało niedowagę, ale nie zapowiadało to żadnej tragedii. Akurat wtedy byłam na jedynym swoim nocnym dyżurze w szpitalu. Nie byłam do tego przekonana, ze względu na to, iż sama byłam już wtedy w ciąży ze Stasiem. Darek nie mógł go wziąć, ponieważ jego żona nienajlepiej się wtedy czuła. W środku nocy otrzymałam telefon od pielęgniarki z izby przyjęć o przywiezieniu kobiety w ciąży i prawdopodobnym obumarciem dziecka. Chwilę póżniej byłam już na izbie i wykonywałam ktg. Niestety diagnoza się potwierdziła. Dziecko zmarło w łonie matki. Później przekazanie tej tragicznej wiadomości i poród.. - oczywiście siłami natury. Przez długi czas śnił mi się on po nocach. Ta rozpacz pacjentki, to blade, nie dające znaku życia ciałko i szok jaki wtedy panował na porodówce. Oczywiście próba reanimacji maluszka została podjęta. Zmieniałyśmy się z położną przez 2 godziny. Dalej gdzieś w środku miałyśmy nadzieję, że prace życiowe powrócą. Niestety nadzieja matką głupich.....
A teraz siedziała naprzeciwko mnie będąc w końcówce 6 miesiąca ciąży. Tak jak wtedy, na świat ma przyjść chłopiec. Dziecko ładnie przybierało na wadze, serduszko pracowało prawidłowo, a sama moja pacjentka była nieco jeszcze zszokowana, że w tak szybkim czasie po porodzie udało jej się zajść w ciążę. Po przepisaniu leków i ustaleniu następnej kontroli na przyszły miesiąc ( niestety już u Darka, nie u mnie ) pożegnałyśmy się i kobieta wyszła.
Pacjentki wchodziły i wychodziły, ale żadna nie miała na nazwisko Soszyńska. Może zrezygnowała? Z tą myślą pożegnałam się jedną z ostatnich pacjentek i czekałam na kolejną. Po usłyszeniu cichego pukania skierowałam swój wzrok na wejście od gabinetu w którym stała wysoka, krótkowłosa szantynka z dość mocnym makijażem i w wyzywającym stroju. Zresztą, jestem tutaj od leczenia, a nie oceniania.
- Dzień dobry. - powiedziała cicho siadając naprzeciwko mnie.
- Dzień dobry, Hana Goldberg. Pani naziwsko?
- Soszyńska.. Marzena Soszyńska.
- Rozumiem. Jest pani moją nową pacjentką, więc nic o Pani wcześniejszym stanie zdrowia nie wiem. Kto był Pani lekarzem, zanim Pani do mnie trafiła? - mimo, iż była moją pacjentką od może 5 minut wydawała się jakaś dziwna. Spokojna,ale jednocześnie zdenerwowana.
- To jest moja pierwsza wizyta ginekologiczna.. - ta kobieta mówiła tak cicho, że gdyby nie to, że na korytarzu był spokój to nie usłyszałabym jej wcale.
- Trochę późno jak na pierwszą wizytę ginekologiczną wykonaną dopiero w 28 roku życia. Proszę usiąść na fotel i przygotować się do badania.
Kobieta zmieszała się moimi słowami, ale posłusznie pozbyła się swojej dolnej części garderoby i zajęła wyznaczone przeze mnie miejsce. Ja tylko umyłam ręce, założyłam rękawiczki i po przygotowaniu dopochwowego ultrasonografu rozpoczęłam badanie. Ewidentnie można było gołym okiem zauważyć, że jest uszkodzona szyjka macicy. Jajniki kobiety również nie były w świetnym stanie. Postanowiłam póki co, nie wspominać o tym.
- Płód rozwija się prawidłowo, na moje oko jest to 5 tydzień. Gratuluję. - uśmiechnęłam się lekko kończąc badanie.
- Przepraszam bardzo jaki płód? O czym Pani do mnie mówi? - pacjentka chyba była nieźle zszokowana, że jest w ciąży.
- Mówię o tym, że nie udało się Pani wykonać prawidłowo aborcji i jest Pani w ciąży. Dziecko rozwija się prawidłowo, a moim zadaniem teraz jest powiadomienie o tym odpowiedniego organu. - widząc zmieniający się wyraz twarzy pacjentki, zaczęłam się bać o samą siebie. Nie wiadomo co mogło się teraz wydarzyć.
- Powiadom o tym policję, a obiecuję, że jeszcze przed świętami, zamiast lepić pierogi i piec makowiec, będziesz musiała zorganizować pogrzeb dla Twojego ukochanego Piotrusia, zdziro!
Tak szybko jak mi zagroziła, tak szybko opuściła mój gabinet. Nie ukrywam, że byłam w niemałym szoku! Bałam się już teraz nie na żarty. Co jeżeli ona będzie chciała naprawdę zrobić coś Piotrowi? A co gorsza jemu i Stasiowi? Cieszyłam się, że ten dyżur dobiega już końca. Marzyłam tylko i wyłącznie o bezpiecznym powrocie do moich facetów. Standardowo poszłam do lekarskiego się przebrać i po złapaniu jeszcze do ręki swojej torebki opuściłam szpital.
Byłam cholernie zaskoczona, że mój pilot od centralnego zamka w aucie nie chce zadziałać. Same najgorsze myśli zaczęły krążyć po mojej głowie. Dopiero w momencie, kiedy wysiadł z niego rozradowany Piotr odetchnęłam z ulgą.
- Co Ty tu robisz? - nie kryłam zaskoczenia całą tą sytuacją.
- Też się ciesze kochanie, że Ciebie widzę. - jak zawsze ironia to Piotra drugie imię. - przyjechałem po Ciebie z naszym synem i zabieramy Ciebie na wycieczkę w pewne miejsce. No chyba, że nie chcesz to wracamy do domu.
- Piotr, wiesz, że nie lubię niespodzianek... - wymamrotałam tylko wsiadając do samochodu od strony pasażera.
Mój mąż uczynił to samo zajmując miejsce kierowcy i po zapięciu pasów ruszyliśmy w drogę. Z początku kierowaliśmy się jak zawsze w stronę naszego mieszkania, później Piotr skręcił w stronę centrum, a po kolejnym skręcie nie wiedziałam już gdzie jestem. Jechaliśmy jakąś uliczką oświetloną latarniami, co kilka metrów mijaliśmy jakieś domy jednorodzinne. Nawet wydawało mi się, że minęliśmy dom Leny. Uradowana faktem, że jedziemy do mojej przyjaciółki odpięłam pas chcąc już otworzyć drzwi.
- Chcesz wysiąść w trakcie jazdy? I w ogóle, gdzie Ty się wybierasz? - zapytał zdezorientowany Piotr zatrzymując samochód.
- No jak to gdzie, do Leny! Jesteś kochany, że nas tu przywiozłeś! Miałam i tak z nią się umówić na kawę! - ucałowałam męża w policzek ciągnąc już za klamkę.
- Ale my nie jedziemy do Leny.. - Piotr cicho wyszeptał pomagając mi zamknąć z powrotem drzwi.
Postanowiłam już sie nie odzywać. Byłam i tak dzisiaj wystarczająco wykończona tym dniem. Najpierw ta pacjentka, a teraz jakaś wycieczka po ulicy, na której mieszka Lena. Po kilku sekundach dojechaliśmy na koniec drogi, gdzie stał nowo wybudowany apartamentowiec. W niektórych oknach paliły już się światła, co oznaczało, że nie jest to pustostan.
- Po co tutaj Nas przywiozłeś? - upss... ciekawość zaczęła mnie zżerać.
- Chodź za mną, a się przekonasz. - rzucił mój mąż uśmiechając się cwaniacko, po czym wysiadł z samochodu, wziął naszego synka na ręce, który przez całą drogę zainteresowany był guziczkami przy swojej kurteczce i ruszył w stronę bloku. Nie mogłam oczywiście być gorsza. Szybko wyrównałam do Piotra i szłam długim korytarzem, a następnie jechałam razem z moimi chłopakami windą dalej nie mając pojęcia o co chodzi. W końcu zatrzymaliśmy się na 5 - przedostatnim piętrze apartamentowca, a konkretniej przed drzwiami z numerem 77.
- Po co tutaj stoimy Piotr? - świetne! mój mąż nawet zignorował moje pytanie, tylko wyciągnął ze swojej kieszeni kurtki pęczek kluczy po czym otworzył drzwi do tego mieszkania. Gestem dłoni pokazał tylko, że jak na dżentelmena przystało mam wejść jako pierwsza. Posłusznie uczyniłam to, o co prosił mnie mój mąż. W mieszkaniu było ciemno, jedynie latarnie dawały jakieś światło do środka. O dziwo w mieszkaniu było ciepło.. Jakby było tutaj włączone ogrzewanie, albo rozpalony kominek! Po chwili Piotr zapalił światło, a moim oczom ukazał się przedpokój wymalowany na biało z eleganckimi czarnymi akcentami.
- Możesz mi powiedzieć co my tutaj robimy? - zapytałam nieco dalej zdezorientowana tym wydarzeniem. Mój mąż dalej nic sobie nie robił z moich słów tylko pociągnął mnie do dużego rozmiaru salonu, gdzie w rogu znajdował się kominek, a na jednej ze ścian był powieszony telewizor plazmowy, potem do kuchni, która była urządzona bardzo nowoczesnie, do łazienki z dużą wanną i prysznicem znajdującym się za oszklonymi drzwiami. A na sam koniec zwiedziliśmy cztery znajdujące się na piętrze tego mieszkania pokoje. Jeden był w kolorze brązu, z łazienką, dużym łóżkiem i ogromną garderobą. Zawsze marzyłam o takiej sypialni.. tylko dla mnie i dla Piotra.. ach ! Kolejne pomieszczenia były mniejsze od tego pierwszego, i miały tylko pomalowane ściany. Jeden na niebieski z dodatkiem beżowych elementów, drugi na różowo z namalowanymi na biało księżniczkami, a trzeci miał puste, białe ściany.
- Dowiem się w końcu co tutaj robimy Piotr?! - cierpliwość moja już się kończyła! Byłam naprawdę zmęczona już po pracy jak i całym tym zwiedzaniem tego mieszkania, choć nie ukrywam - BYŁO PIĘKNE !
- Od teraz tutaj mieszkamy kochanie. - jedno zdanie, które kompletnie wyprowadziło mnie z równowagi jak i racjonalnego myślenia. Stałam w bezruchu opierając się tylko o drzwi do jednego z pokoi i przyglądałam się uważnie Piotrowi.
- Coś Ty powiedział... - wymamrotałam cicho nie odrywając od mojego męża choć na chwilę swojego wzroku.
CZYTASZ - KOMENTUJESZ - UDOSTĘPNIASZ.
wtorek, 9 września 2014
Part 34
Ocknęłam się po chwili będąc w ramionach Piotra i siedząc na krześle w jednym ze szpitalnych korytarzy.
- Gdzie jest Stasiu? - podniosłam głowę do góry jak zawsze zgarniając niesforny kosmyk moich włosów za ucho.
- Zabrali go na dodatkowe badania. Mów lepiej co Darek powiedział. Jak dziecko?
- Chyba dzieci chciałeś powiedzieć... - uśmiechnęłam się nieznacznie na chwilę choć zapominając o tym koszmarze, który teraz trwał.
- Dzieci? Chcesz powiedzieć, że będzie ich więcej? Bliźniaki?
Przytuliłam się do Piotra w dalszym ciągu będąc myślami obok naszego synka.
- Kochanie tak się cieszę. Nawet nie wiesz jaki jestem szczęśliwy. - z Piotra wręcz kipiała radość na wieść o powiększeniu naszej rodziny.
- Chodźmy do Stasia. Nie chcę, żeby był teraz sam.
Wstałam z krzesła lekko się chwiejąc i przewieszając swoją torebkę na ramieniu. Powolnym krokiem, ze względu na moje kiepskie samopoczucie ruszyliśmy w stronę oddziału pediatrycznego na którym na chwilę obecną leżał nasz synek.
Po przekroczeniu drzwi prowadzących na oddział podeszłam do znajomego pediatry w celu dowiedzenia się, w której sali leży Stasiu. Ten tylko powiedział, że leży w sali numer 8 i odszedł. Nawet nie zdążyłam o nic więcej zapytać...
Szybkim krokiem minęłam wcześniejsze numery sal i nie zwracając uwagi na zdanie Piotra weszłam do środka. Moim oczom ukazał się od razu nasz synek, który leżał w łóżeczku podłączony do kroplówki łkając co jakiś czas. Mnie samej na ten widok zaszkliły się oczy. Przecież która matka jest odporna na taki obrazek? Podeszłam do łóżeczka i uważając na kabel z płynącą do tego małego organizmu ciecz wzięłam synka na ręce. Przytuliłam go do siebie całując czule w mniej rozpalone już czółko. Mały czując matczyne ciepło przestał od razu płakać wtulając się we mnie jeszcze bardziej.
- Kochanie, nie powinnaś tutaj być, wiesz o tym doskonale.
- Sugerujesz, że zarażę się chorobą wewnętrzną, która nie jest zaraźliwa?
- Ech, ale uważajcie na siebie..
- Idź lepiej Piotr dowiedz się co ze Stasiem. Przecież nie można na wyniki czekać całe życie.
Piotr tak jak wszedł na chwilę, tak zaraz wyszedł z sali. Staś powoli zaczął zasypiać, a ja kołysząc go delikatnie zastanawiałam się jak to teraz będzie. Dwójka dzieci w drodze, jedno w szpitalu ciężko chore, w międzyczasie praca i domowe obowiązki. Każdy na świecie wie, że białaczki nie da się zwalczyć do końca, a największa umieralność na tą chorobę jest u dzieci, które nie mają jeszcze na tyle siły w sobie by walczyć z tym świństwem. Czy Stasiu zdąży poznać swoje rodzeństwo? A może to tylko zła diagnoza? Po chwili przyszedł do sali z powrotem Piotr kompletnie nic nie mówiąc. Zabrał ode mnie śpiącego Stasia i odłożył go do łóżeczka. Chcąc samej pójść dowiedzieć się czegoś o stanie zdrowia naszego synka wstałam z krzesła czując spływając z moich wewnętrznych stron ud ciepłą ciecz...
Przebudziłam się w środku nocy zalana cała potem. Piotr który najwyrażniej sam się obudził spojrzał na mnie aż nadto zaspanym wzrokiem.
- Co się dzieje kochanie? - uśmiechnął się jak zawsze zalotnie całując mnie w policzek.
- Gdzie jest Staś? Wszystko z nim w porządku? Nie ma gorączki? Nie płacze? Boże Piotr... - wtuliłam się mocno w klatke piersiową mojego męża łkając cicho w jego koszulkę.
- Skarbie, Stasiu smacznie śpi w łóżeczku. Niedawno nakarmiłem go mlekiem, bo nie chciałem Ciebie budzić. Hana, kochanie co się dzieje? Dlaczego płaczesz? Żle się czujesz? Boże, Hana co się stało?
- Nic... Chodźmy dalej spać. Tylko przytul mnie mocno, proszę. - wyszeptałam cicho chcąc jeszcze bardziej poczuć Piotra ciepło.
- Tylko pamiętaj proszę, żebyś jutro zajrzała z rana do Darka, dobrze? Musi potwierdzić oficjalnie, że niebawem Stasiu będzie miał rodzeństwo.
Ale jak to? To to nie był tylko zły sen? Spojrzałam jeszcze tylko na zegarek który wskazówki miał ustawione idealnie wskazując godzinę 5:20. Wiedziałam, że sen już mnie nie odwiedzi więc grzecznie leżałam w ramionach Piotra, który już cicho pochrapywał.Dobrze, że za niecałe 4 godziny zaczynałam dyżur w szpitalu i czas mojego bezsensownego leżenia nie będzie aż taki długi. W głębi siebie walczyłam, by nie powrócić myślami do tego koszmaru. Całe szczęście, że Stasiu jest zdrowy i smacznie śpi w łóżeczku. Gdyby tylko ten sen miał odzwierciedlenie w rzeczywistości.... NIE! Koniec myślenia o tym. Zwykły koszmar nocny. Uff...
Z łóżka wstałam chwilę po 6 mimo, że normalnie jeszcze o tej porze śpię. Postanowiłam wziąć jeszcze prysznic przed pójściem do pracy, Piotrowi wyprasować koszule, zrobić śniadanie, w spokoju wypić herbatę, uszykować ubranka dla Stasia i samej przeszukać szafę w poszukiwaniu czegoś, w czym mogę się dzisiaj pokazać. Postawiłam na szare rurki, błękitną koszulę w kratę i jak zawsze szpilki. Na dzisiejszy i tak krótki dyżur uważałam, że jest okej. Szybko ogarnęłam się, zrobiłam kanapki i sobie herbatę i zaczęłam poranne prasowanie. Kiedy już skończyłam wiedziałam, że Piotr zrobi awanturę jeżeli nie zjem chociaż jednej kanapeczki na śniadanie, dlatego z talerzem i z ciepłą jeszcze herbatą usiadłam na kanapie przed telewizorem oglądając jakiś serial medyczny. Jedna z bohaterek właśnie przechodziła operację usuwania guza w dystalnej części jajowodu, jakiś lekarz - mogłam się domyśleć, że może jej mąż obawiał się czy będzie ona mogła mieć dzieci. Chyba sam był chirurgiem i chciał bardzo asystować przy tym zabiegu jednak ze względu na późniejsze komplikację został z bloku operacyjnego wyrzucony. Niby banał, zwykłe wymysły scenarzystów, jednak przyznaję, wciągnęłam się w to. Nie słyszałam nawet, kiedy moi faceci dołączyli do mnie siadając obok.Dopiero dostrzegłam ich, gdy mój synek zaczął bawić się moimi włosami. Zaśmiałam się wesoło całując ich obu na powitanie. Z tym większym panem troszkę powitanie się przedłużyło, ale w odpowiednim momencie odsunęłam się od Piotra.
- Nie powinnaś zaraz zbierać się do pracy? Dochodzi 8:15, a wiesz, że będą korki.. - Widziałam, że entuzjazm Piotra automatycznie zmalał, kiedy wspomniał o tym, że muszę wychodzić już do pracy. Sam zaczynał dyżur na 12, więc i on za dobre 3 godziny będzie musiał wyjść z domu. Pożegnałam się na szybko z chłopakami dając im szybkie całusy w policzek i po założeniu jeszcze czarne, skórzanej kurtki, spakowaniu do torebki wszystkich potrzebnych mi ' pierdół ' wyszłam z mieszkania wcześniej przypominając Piotrowi, żeby zrobił Stasiowi na śniadanko kaszkę. Zwinnie jak zawsze pokonałam wszystkie schody dzielące mnie od wyjścia z klatki i po zamknięciu głównych drzwi do bloku ruszyłam w stronę samochodu. Chwilę po tym jak do niego wsiadłam wyjechałam z parkingu kierując się w stronę Leśnej Góry.
Droga jak zawsze przeciągała się ze względu na liczne uliczne korki. Kiedy udało już mi się dojechać przed szpital, zaparkowałam samochód na pierwszym, wolnym miejscu i ile sił w nogach gnałam na ginekologię, a konkretniej do Darka, by sprawdził czy aby test nie był wadliwy. Jedno piętro, drugie piętro, jeden korytarz, drugi korytarz, gabinet pierwszy, drugi, aż w końcu stałam już przed tym odpowiednim! Zapukałam cicho i słysząc pozwolenie do wejścia dobiegające zza ściany weszłam z promiennym uśmiechem do środka.
- Tylko mi nie mów, że dwie krechy na teście ciążowym! - zaśmiał się wesoło Darek widząc moją uradowaną twarz.
- Dwie kreski na teście ciążowym. - odpowiedziałam tym samym koledze rozbierając się i siadając na fotel.
- A kto Tobie powiedział, że Ciebie zbadam?
- Zawsze mogę sama zrobić usg na podbrzuszu, więc chcesz być pierwszym który się o tym oficjalnie dowie czy nie?
Oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Znaliśmy nasze poczucie humoru na wylot. Darek już tylko bez słowa założył na nos okulary i po chwili, kiedy podciągnęłam koszulkę do góry nałożył na mój brzuch chłodny żel, a następnie rozpoczął badanie.
- No i mamy. Około 5,6 tydzień. Maluszek zdrowy widać, wielkość prawidłowa, więc na razie nie masz się czym przejmować kochana.
- Darek, na pewno jeden? - zapytałam niepewnie czując jak poziom adrenaliny w mojej krwi się podnosi.
- A ile chciałabyś mieć zarodków? Widać jeden, to mówię, że jeden. Nie wierzysz w moje zdolności do czytania obrazu usg? - dobrze, że Darek nic nie przeczuwał o co mogło mi chodzić. Uśmiechnął się tylko szeroko podając mi papier do wytarcia podbrzusza, a sam zasiadł z powrotem za biurkiem.
Dostałam skierowanie na badanie poziomu HCG, receptę z zaleceniami i zwolnienie lekarskie od przyszłego tygodnia do końca 1 trymestru ciąży. Będąc w ciąży ze Stasiem też dostałam zwolnienie z uzasadnieniem, że lepiej by 1 trymestr ciąży mieć pewny, bez komplikacji, gdyż może zdarzyć się wszystko. Podziękowałam Darkowi za badanie i wyszłam z jego gabinetu chowając wyniki do torebki i ruszając w stronę przychodzi, gdzie za kilka minut zaczynałam dyżur. Jak to zawsze musiał mnie dopaść pech, ponieważ po przejrzeniu kart pacjentek jedno nazwisko utknęło mi w głowie.. SOSZYŃSKA. Czy to jednak mogło być możliwe?
- Gdzie jest Stasiu? - podniosłam głowę do góry jak zawsze zgarniając niesforny kosmyk moich włosów za ucho.
- Zabrali go na dodatkowe badania. Mów lepiej co Darek powiedział. Jak dziecko?
- Chyba dzieci chciałeś powiedzieć... - uśmiechnęłam się nieznacznie na chwilę choć zapominając o tym koszmarze, który teraz trwał.
- Dzieci? Chcesz powiedzieć, że będzie ich więcej? Bliźniaki?
Przytuliłam się do Piotra w dalszym ciągu będąc myślami obok naszego synka.
- Kochanie tak się cieszę. Nawet nie wiesz jaki jestem szczęśliwy. - z Piotra wręcz kipiała radość na wieść o powiększeniu naszej rodziny.
- Chodźmy do Stasia. Nie chcę, żeby był teraz sam.
Wstałam z krzesła lekko się chwiejąc i przewieszając swoją torebkę na ramieniu. Powolnym krokiem, ze względu na moje kiepskie samopoczucie ruszyliśmy w stronę oddziału pediatrycznego na którym na chwilę obecną leżał nasz synek.
Po przekroczeniu drzwi prowadzących na oddział podeszłam do znajomego pediatry w celu dowiedzenia się, w której sali leży Stasiu. Ten tylko powiedział, że leży w sali numer 8 i odszedł. Nawet nie zdążyłam o nic więcej zapytać...
Szybkim krokiem minęłam wcześniejsze numery sal i nie zwracając uwagi na zdanie Piotra weszłam do środka. Moim oczom ukazał się od razu nasz synek, który leżał w łóżeczku podłączony do kroplówki łkając co jakiś czas. Mnie samej na ten widok zaszkliły się oczy. Przecież która matka jest odporna na taki obrazek? Podeszłam do łóżeczka i uważając na kabel z płynącą do tego małego organizmu ciecz wzięłam synka na ręce. Przytuliłam go do siebie całując czule w mniej rozpalone już czółko. Mały czując matczyne ciepło przestał od razu płakać wtulając się we mnie jeszcze bardziej.
- Kochanie, nie powinnaś tutaj być, wiesz o tym doskonale.
- Sugerujesz, że zarażę się chorobą wewnętrzną, która nie jest zaraźliwa?
- Ech, ale uważajcie na siebie..
- Idź lepiej Piotr dowiedz się co ze Stasiem. Przecież nie można na wyniki czekać całe życie.
Piotr tak jak wszedł na chwilę, tak zaraz wyszedł z sali. Staś powoli zaczął zasypiać, a ja kołysząc go delikatnie zastanawiałam się jak to teraz będzie. Dwójka dzieci w drodze, jedno w szpitalu ciężko chore, w międzyczasie praca i domowe obowiązki. Każdy na świecie wie, że białaczki nie da się zwalczyć do końca, a największa umieralność na tą chorobę jest u dzieci, które nie mają jeszcze na tyle siły w sobie by walczyć z tym świństwem. Czy Stasiu zdąży poznać swoje rodzeństwo? A może to tylko zła diagnoza? Po chwili przyszedł do sali z powrotem Piotr kompletnie nic nie mówiąc. Zabrał ode mnie śpiącego Stasia i odłożył go do łóżeczka. Chcąc samej pójść dowiedzieć się czegoś o stanie zdrowia naszego synka wstałam z krzesła czując spływając z moich wewnętrznych stron ud ciepłą ciecz...
Przebudziłam się w środku nocy zalana cała potem. Piotr który najwyrażniej sam się obudził spojrzał na mnie aż nadto zaspanym wzrokiem.
- Co się dzieje kochanie? - uśmiechnął się jak zawsze zalotnie całując mnie w policzek.
- Gdzie jest Staś? Wszystko z nim w porządku? Nie ma gorączki? Nie płacze? Boże Piotr... - wtuliłam się mocno w klatke piersiową mojego męża łkając cicho w jego koszulkę.
- Skarbie, Stasiu smacznie śpi w łóżeczku. Niedawno nakarmiłem go mlekiem, bo nie chciałem Ciebie budzić. Hana, kochanie co się dzieje? Dlaczego płaczesz? Żle się czujesz? Boże, Hana co się stało?
- Nic... Chodźmy dalej spać. Tylko przytul mnie mocno, proszę. - wyszeptałam cicho chcąc jeszcze bardziej poczuć Piotra ciepło.
- Tylko pamiętaj proszę, żebyś jutro zajrzała z rana do Darka, dobrze? Musi potwierdzić oficjalnie, że niebawem Stasiu będzie miał rodzeństwo.
Ale jak to? To to nie był tylko zły sen? Spojrzałam jeszcze tylko na zegarek który wskazówki miał ustawione idealnie wskazując godzinę 5:20. Wiedziałam, że sen już mnie nie odwiedzi więc grzecznie leżałam w ramionach Piotra, który już cicho pochrapywał.Dobrze, że za niecałe 4 godziny zaczynałam dyżur w szpitalu i czas mojego bezsensownego leżenia nie będzie aż taki długi. W głębi siebie walczyłam, by nie powrócić myślami do tego koszmaru. Całe szczęście, że Stasiu jest zdrowy i smacznie śpi w łóżeczku. Gdyby tylko ten sen miał odzwierciedlenie w rzeczywistości.... NIE! Koniec myślenia o tym. Zwykły koszmar nocny. Uff...
Z łóżka wstałam chwilę po 6 mimo, że normalnie jeszcze o tej porze śpię. Postanowiłam wziąć jeszcze prysznic przed pójściem do pracy, Piotrowi wyprasować koszule, zrobić śniadanie, w spokoju wypić herbatę, uszykować ubranka dla Stasia i samej przeszukać szafę w poszukiwaniu czegoś, w czym mogę się dzisiaj pokazać. Postawiłam na szare rurki, błękitną koszulę w kratę i jak zawsze szpilki. Na dzisiejszy i tak krótki dyżur uważałam, że jest okej. Szybko ogarnęłam się, zrobiłam kanapki i sobie herbatę i zaczęłam poranne prasowanie. Kiedy już skończyłam wiedziałam, że Piotr zrobi awanturę jeżeli nie zjem chociaż jednej kanapeczki na śniadanie, dlatego z talerzem i z ciepłą jeszcze herbatą usiadłam na kanapie przed telewizorem oglądając jakiś serial medyczny. Jedna z bohaterek właśnie przechodziła operację usuwania guza w dystalnej części jajowodu, jakiś lekarz - mogłam się domyśleć, że może jej mąż obawiał się czy będzie ona mogła mieć dzieci. Chyba sam był chirurgiem i chciał bardzo asystować przy tym zabiegu jednak ze względu na późniejsze komplikację został z bloku operacyjnego wyrzucony. Niby banał, zwykłe wymysły scenarzystów, jednak przyznaję, wciągnęłam się w to. Nie słyszałam nawet, kiedy moi faceci dołączyli do mnie siadając obok.Dopiero dostrzegłam ich, gdy mój synek zaczął bawić się moimi włosami. Zaśmiałam się wesoło całując ich obu na powitanie. Z tym większym panem troszkę powitanie się przedłużyło, ale w odpowiednim momencie odsunęłam się od Piotra.
- Nie powinnaś zaraz zbierać się do pracy? Dochodzi 8:15, a wiesz, że będą korki.. - Widziałam, że entuzjazm Piotra automatycznie zmalał, kiedy wspomniał o tym, że muszę wychodzić już do pracy. Sam zaczynał dyżur na 12, więc i on za dobre 3 godziny będzie musiał wyjść z domu. Pożegnałam się na szybko z chłopakami dając im szybkie całusy w policzek i po założeniu jeszcze czarne, skórzanej kurtki, spakowaniu do torebki wszystkich potrzebnych mi ' pierdół ' wyszłam z mieszkania wcześniej przypominając Piotrowi, żeby zrobił Stasiowi na śniadanko kaszkę. Zwinnie jak zawsze pokonałam wszystkie schody dzielące mnie od wyjścia z klatki i po zamknięciu głównych drzwi do bloku ruszyłam w stronę samochodu. Chwilę po tym jak do niego wsiadłam wyjechałam z parkingu kierując się w stronę Leśnej Góry.
Droga jak zawsze przeciągała się ze względu na liczne uliczne korki. Kiedy udało już mi się dojechać przed szpital, zaparkowałam samochód na pierwszym, wolnym miejscu i ile sił w nogach gnałam na ginekologię, a konkretniej do Darka, by sprawdził czy aby test nie był wadliwy. Jedno piętro, drugie piętro, jeden korytarz, drugi korytarz, gabinet pierwszy, drugi, aż w końcu stałam już przed tym odpowiednim! Zapukałam cicho i słysząc pozwolenie do wejścia dobiegające zza ściany weszłam z promiennym uśmiechem do środka.
- Tylko mi nie mów, że dwie krechy na teście ciążowym! - zaśmiał się wesoło Darek widząc moją uradowaną twarz.
- Dwie kreski na teście ciążowym. - odpowiedziałam tym samym koledze rozbierając się i siadając na fotel.
- A kto Tobie powiedział, że Ciebie zbadam?
- Zawsze mogę sama zrobić usg na podbrzuszu, więc chcesz być pierwszym który się o tym oficjalnie dowie czy nie?
Oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Znaliśmy nasze poczucie humoru na wylot. Darek już tylko bez słowa założył na nos okulary i po chwili, kiedy podciągnęłam koszulkę do góry nałożył na mój brzuch chłodny żel, a następnie rozpoczął badanie.
- No i mamy. Około 5,6 tydzień. Maluszek zdrowy widać, wielkość prawidłowa, więc na razie nie masz się czym przejmować kochana.
- Darek, na pewno jeden? - zapytałam niepewnie czując jak poziom adrenaliny w mojej krwi się podnosi.
- A ile chciałabyś mieć zarodków? Widać jeden, to mówię, że jeden. Nie wierzysz w moje zdolności do czytania obrazu usg? - dobrze, że Darek nic nie przeczuwał o co mogło mi chodzić. Uśmiechnął się tylko szeroko podając mi papier do wytarcia podbrzusza, a sam zasiadł z powrotem za biurkiem.
Dostałam skierowanie na badanie poziomu HCG, receptę z zaleceniami i zwolnienie lekarskie od przyszłego tygodnia do końca 1 trymestru ciąży. Będąc w ciąży ze Stasiem też dostałam zwolnienie z uzasadnieniem, że lepiej by 1 trymestr ciąży mieć pewny, bez komplikacji, gdyż może zdarzyć się wszystko. Podziękowałam Darkowi za badanie i wyszłam z jego gabinetu chowając wyniki do torebki i ruszając w stronę przychodzi, gdzie za kilka minut zaczynałam dyżur. Jak to zawsze musiał mnie dopaść pech, ponieważ po przejrzeniu kart pacjentek jedno nazwisko utknęło mi w głowie.. SOSZYŃSKA. Czy to jednak mogło być możliwe?
Subskrybuj:
Posty (Atom)